Relaks ze śmiercią w tle

Pandemiczne nudy czasami spychają ludzi poza granice rozsądku. Wiosna i maj biorą górę. Zaraza zarazą, ale oddychać zapachem świeżej przyrody się chce. Przy okazji wypić piwko. Można? Można, ale bez przesady, a w tym konkretnym przypadku bez narażania życia.

O śmierć otarł się 50-letni mieszkaniec Stalowej Woli. Jednak śmierć tym razem chyba nie miała dla niego czasu. Nieświadomie kusił nieszczęście, jednak w swoich staraniach o kłopoty miał dużo szczęścia. No i policjanci stanęli na wysokości zadania. I trzeba powiedzieć, że zdarzenie ze wspomnianym mężczyzną w roli głównej przejdzie do historii stalowowolskiej policji. Dlaczego? Ano dlatego, że po raz pierwszy mundurowi otrzymali wołanie o pomoc z wyspy.

Błagalne wezwanie przyszło w czwartek wieczorem. Było dramatyczne. Męskim głosem dzwoniący podał okoliczności swojego dość trudnego położenia. Zaczerpnąć świeżego powietrza wybrał się nad San. Z „browarem” za pan brat usiadł w nadrzecznych zaroślach. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, zdecydował się na powrót do domu. Wtedy mogło dojść do dramatu. Mężczyzna poślizgnął się na kamieniu i wpadł do wody. Szczęściem wody w Sanie niewiele i nurt też w rzece słaby. Stalowowolanin wykrzesał z siebie resztki sił i wyrwał się z toni uczepiwszy się jakiegoś korzenia. Pozostał przy życiu, tylko nie wiedział gdzie. Zadzwonił po pomoc na telefon alarmowy, a potem pokonał najbliższą płyciznę. O własnych siłach udało mu się dotrzeć do cypla brzegu rzeki. Tam znaleźli go przeczesujący teren między mostem na Pysznicę, a elektrowniami. Uratowany był pod wpływem alkoholu, ale niezwykle ucieszony na widok policjantów. Ci wezwali karetkę pogotowia, bowiem niedoszły topielec był bardzo wychłodzony.

To zdarzenie nad Sanem miało szczęśliwe zakończenie, ale historia Stalowej Woli pamięta wiele innych podobnie błahych wypadków, z tragicznym finałem. San jest nieobliczalny i lepiej trzymać się od niego w bezpiecznej odległości. Zwłaszcza, gdy trzyma się butelkę piwa w ręce. Ludzie tonęli dosłownie metr od brzegu. Jedni idąc na oddaloną o kilka metrów łachę piachu, inni zbliżając się do rzeki za zwykłą potrzebą. Wystarczy chwila nieuwagi, a nieszczęście tylko na to czeka. Zwłaszcza wtedy, gdy się nie ma do kogo zawołać o pomoc.

JC