Okiem byłego prezydenta: Niestety po stronie tych, którzy uważają, że “mama to nie jest to samo, co tato” są dwa słabe ogniwa…

Andrzej Szlęzak

“Sanki są w zimie, rower jest w lato, mama to nie jest to samo, co tato”. Te słowa dziecięcej piosenki są tyleż prostym, co genialnym wykładem tego, co atakują środowiska LGBT. Nie czuję się katolikiem, ale jestem przekonany, że tego trzeba bronić do upadłego, bo to ostatni bastion normalnego świata. Ta normalność wywodzi się z tych wartości chrześcijańskich, które jako człowiek obojętny religijnie akceptuję.

Na Zachodzie ten bastion już padł. W Polsce ta walka przybiera na sile. Ze względu na rangę sprawy powinna ona być traktowana pryncypialnie i priorytetowo. Niestety po stronie tych, którzy uważają, że “mama to nie jest to samo, co tato” są dwa słabe ogniwa na które liczą, a nawet uważają je za filary obrony ładu moralnego. Pierwszym jest Kościół katolicki, który powinien być w tym względzie niezdobytą twierdzą. Niestety, ta twierdza sypie się i to bardziej z powodu wewnętrznych problemów niż naporu wrogich sił zewnętrznych.

Problem z drugim ogniwem polega na tym, że to obrońca fałszywy. Myślę o partii Prawo i Sprawiedliwość. Dla liderów tej partii obrona ładu moralnego, w którym ” mama to nie jest to samo, co tato” to nie jest kwestia imponderabiliów, ale metoda doraźnego załatwiania interesów politycznych. Najlepiej widać to po ostatnim wyskoku z tym problemem w prezydenckiej kampanii wyborczej. Politycy PiS-u, którzy z tym wyskoczyli zrobili to w tak głupi sposób, że w efekcie oddali pole przeciwnikom. Dowiedli, że w gruncie rzeczy obrona ładu moralnego ma dla nich znaczenie, o ile służy doraźnej mobilizacji wyborców i dokopaniu politycznym przeciwnikom. Jeśli okaże się prawdą, że nieudolnie wycofali się z rozgrywania tych problemów po reprymendzie ambasadora USA, to będzie ich zwielokrotniona kompromitacja. Nie wiem czy zdają sobie sprawę, że w ten sposób w odczuciu dużej części osób chcących bronić tego ładu, obniżają znaczenie problemu i deprecjonują potrzebę jego obrony. Wobec tego liczenie na Kościół i PiS zaczyna przypominać liczenie na pomoc Francji i Anglii w 1939 roku. To miała być najważniejsza i ostatnia nadzieja.

W sprawie jest bardzo dla mnie przykry wątek osobisty. Otóż jestem założycielem działającego na KUL-u Klubu Dyskusyjnego Myśli Społeczno – Politycznej “Vade Mecum”. W moim zamyśle “VM” miało formować i przygotowywać do udziału w życiu politycznym młodych ludzi ze środowisk uczelnianych. Podstawą miała być najogólniej mówiąc myśl endecka. Prawdopodobnie “VM” to obecnie najstarsze takie środowisko akademickie w Polsce. Niestety, mające już bardzo niewiele wspólnego z tym “VM”, które zakładałem. To dla mnie ważne, ponieważ politycy PiS-u, którzy odegrali w awanturze ze środowiskami LGBT wyjątkowo niechlubną rolę, byli związani z klubem, który zakładałem. Z osobistych powodów nie chcę wymieniać ich nazwisk, choć być może powinienem. Obawiam się, że ich zachowanie w mniejszym stopniu wynikało z przekonań, a bardziej z chęci przyspieszenia politycznych karier. Wygląda nawet na to, że w całej sprawie okazali się pożytecznymi idiotami i to zarówno ze strony PiS-u, jak i środowisk LGBT. Z tego powodu czuję się podwójnie przegrany. Po pierwsze PiS skompromitował fundamentalną dla Polski sprawę, a po drugie zrobił to rękami osób związanych ze środowiskiem, które miało formować ludzi reprezentujących szkołę myślenia politycznego, opartego na najlepszych polskich tradycjach.

A Państwo macie świadomość słabości w tej sprawie tych dwóch ogniw?

Andrzej Szlęzak – polski samorządowiec, w latach 2002–2014 prezydent Stalowej Woli