Okiem byłego prezydenta: najlepiej zatkać usta adwersarzowi…

Andrzej Szlęzak

Bodaj po raz pierwszy w historii Polski, strajkowały stacje telewizyjne, radiowe, gazety i portale internetowe. Powodem strajku były zapowiedzi rządu o obłożeniu tych wszystkich środków przekazu podatkiem od reklam. Jak zwykle opinia publiczna podzieliła się na zwolenników strajku i przeciwników. Chyba już jak zwykle nie byłem po stronie żadnej ze stron. W tym konflikcie mamy do czynienia z kłębowiskiem spraw w których pełno dwuznaczności i w wielu przypadkach niełatwo znaleźć początek i koniec oraz zrozumieć po czyjej stronie racja. Zazwyczaj w takich sytuacjach zadaję sobie pytanie czy wchodzą tu w grę polskie interesy narodowe i na czym polegają? Związek funkcjonowania środków informacji i interesów narodowych jest dla mnie oczywisty. W polskim interesie narodowym jest, by Polacy mieli dostęp do wszechstronnej, rzetelnej i szerokiej wiedzy o Polsce i świecie, która pozwoli im zrozumieć dziejące się wydarzenia i wyrobić własny pogląd, który przełoży się na działania w życiu publicznym z działalnością polityczną na czele, korzystne dla polskiego interesu narodowego. Czy w Polsce istnieje taki system mediów, który gwarantuje dostęp do takiej informacji? Według mnie nie. I tu wchodzimy we wspomniane kłębowisko interesów politycznych, finansowych, ideologicznych oddziaływań, zależności od polskiego i niepolskiego kapitału.
W czasach PRL-u było łatwiej w tym wszystkim się zorientować. Z grubsza te relacje i zależności były dość czarno – białe, a przez to prostsze. Obecnie prawie nic nie jest czarno – białe, a wyrobienie sobie jakiegoś wyważonego i w miarę realnego poglądu wymaga sporego wysiłku intelektualnego. W mojej ocenie w Polsce wśród największych firm medialnych nie ma takich, które można by określić jako niezależne i wolne. Pewnie nigdy ich nie było. Jedyną szansą na wyrobienie sobie poglądu o tym jaki był faktyczny przebieg wydarzeń i jakie są ich rzeczywiste konsekwencje jest słuchanie, oglądanie i czytanie bardzo różnych źródeł i wypracowanie własnego poglądu w oparciu o wyrobiony intelektualny, krytyczny mechanizm. Takiego myślenia nie uczą w polskich szkołach podstawowych, średnich i w zdecydowanej większości szkół wyższych, więc mamy to, co widać w internetowych dyskusjach albo ulicznych demonstracjach.
W zasadzie od dziesięcioleci w politycznych debatach w Polsce nie chodzi o to, żeby przekonać, ale żeby zakrzyczeć, a najlepiej zatkać usta adwersarzowi, likwidując mu rozgłośnię, przejmując gazetę albo najlepiej pozbawiając źródeł finansowania. Kiedyś, gdy zdecydowaną przewagę w sferze mediów miały ośrodki lewicowe i światopoglądowo liberalne, wsparte o duże kapitały zagraniczne, to one ,mniej lub bardziej jawnie, zmierzały do likwidacji wrogiej konkurencji. Teraz PiS chce z wykorzystaniem podporządkowanych mediów państwowych (nie wiem czemu nazywanych publicznymi) i ogromnymi środkami z budżetu państwa, ograniczyć, a tam gdzie się da wprost zlikwidować medialnych przeciwników. Uważam, że taki jest sens tego, co miało miejsce wczoraj. Tu już dawno nie ma szans na atmosferę zrównoważonej i wyważonej, akademickiej debaty, której celem uznanym przez wszystkie strony jest dotarcie do prawdy. Nawet jeśli ktoś uzna, że to, co miało miejsce wczoraj ze strony protestujących mediów miało elegancką formę, to w rzeczywistości było targaniem za włosy i siekaniem się pazurami dwóch dziwek, które publicznie leją się o wyłączność w dostępie do zamożnych klientów i są przekonane, że jak wykończą konkurentkę, to już nikt nie nazwie jej dziwką i nie dostrzeże całkowicie nieobyczajnego prowadzenia się.
Szczególnie interesuje mnie w tym kontekście sytuacja mediów w małych ośrodkach. Te media są szczególnie narażone na polityczne naciski, którym zazwyczaj towarzyszy finansowy szantaż. Znam tę sprawę z obu stron. Zanim zostałem prezydentem Stalowej Woli szereg lat byłem dziennikarzem. Dobrze wiem jak trudno utrzymać równowagę między wolnością mediów i szanowaniem jej przez lokalną władzę. Cały czas jestem przekonany o potrzebie istnienia w miarę niezależnych, a najlepiej w naszych realiach konkurujących lokalnych mediów. Jednocześnie właśnie na przykładzie Stalowej Woli widzę jak staje się to iluzoryczne.
Sprawa Krystyny Pawłowicz, sędzi Trybunału Konstytucyjnego i jej pobytu w luksusowym SPA mimo zakazów związanych z epidemią, dobrze to ilustruje. Dopóki regionalny dziennik “Echo Dnia” był w miarę niezależny, to mógł zdobyć się na upublicznienie tej sprawy. Jeśli mocniej osadzi się w nim nowy pisowsko – państwowy właściciel, to nie będzie to możliwe. A że poprzedni właściciel był niemiecki, to już przyczynek do zapętlenia tych problemów, ale mający również swoje znaczenie. Bo to zapętlenie może mieć i taki efekt, że lokalna gazeta, będąca w rękach niemieckiego kapitału, ale ujawniająca prawdę, zwłaszcza niewygodną dla władzy, która uważa się za arcypolską i katolicką, leży bardziej w polskim interesie narodowym niż ta sama gazeta, odkupiona za pieniądze polskich podatników, a ukrywająca przed Polakami zdarzenia tę “arcypolską i katolicką” władzę obnażające.
A Państwo po czyjej stronie stoicie w tym sporze?
Andrzej Szlęzak – polski samorządowiec, w latach 2002–2014 prezydent Stalowej Woli

5 KOMENTARZE

  1. Nie zamykamy. Komentarze moderujemy, bo nie chcemy robić “szamba” na portalu, choć pewnie nam to ogranicza liczbę potencjalnych odbiorców. Na obecną chwilę nie ma etatowych pracowników, a te kilka osób które stara się aby 4miasta zaistniały w lokalnej świadomości, ma swoje prace, etaty – i dlatego mogą się zdarzać z opóźnieniem zatwierdzenia komentarzy.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.