Kandydaci na urząd prezydenta z ramienia demokratów doczekali się super wtorku – wyborów w kilkunastu stanach. Jednego tylko wieczoru do rozdzielenia było aż 1300 głosów delegatów. Dla przypomnienia, aby uzyskać nominację partyjną trzeba ich zebrać 1991. Wybory odbyły się w szóstej gospodarce świata – stanie Kalifornia oraz Texasie, który jest większy od Francji.
Za głównego wygranego może uważać się Joe Biden. To były wiceprezydent USA zwyciężył w największej liczbie stanów. Jego łupem padły: Wirginia, Karolina Północna, Alabama, Tennessee, Oklahoma, Minnesota, Arkansas i Massachusetts.
Jego największy rywal i dotychczasowy lider w w liczbie posiadanych delegatów Bernie Sanders okazał się lepszy jedynie w czterech stanach. Były nimi : Kalifornia, Vermont, Kolorado, Utah.
Trwa liczenie głosów w Texasie, gdzie kandydaci notują podobne poparcie.
Największym przegranym super wtorku stał się bez wątpienia Michael Bloomberg, który mimo potężnych środków finansowych ( ćwierć miliarda dolarów) wpompowanych w kampanię, wygrał tylko w stanie Samoa amerykańskim liczącym 6 delegatów. Dla porównania Biden, który zdobył poparcie w większości stanów przeznaczył na kampanie 2,2 miliona dolarów.
Drugą osobą, która nie może zaliczyć super wtorku do dobrego dnia była Elizabeth Waren. Nie wygrała ona nawet w swoim rodzinnym regionie Massachusetts.
Schemat głosowania na poszczególnych kandydatów był następujący. Afroamerykanie i osoby starsze chętniej wybierali Joe Bidena. Z kolei na Berniego Sandersa głosowali latynosi i młodsi wyborcy.
Na czele wyścigu o partyjną nominację będzie teraz prawdopodobnie Biden. Jednak dzięki zwycięstwu w największym stanie Kalifornia ( ponad 400 delegatów) szalony Bernie” będzie mógł nadal walczyć . I to właśnie pomiędzy tą dwójką rozegra się decydujące starcie. Wszystko wskazuję na to, że rezygnację ogłosi zarówno Bloomberg jak i Warren. Ten pierwszy poprze Sandersa, natomiast Warren odda głosy Bidenowi.
Tomasz Lisowski