Odszedł komponować Bogu

W czasach wielkiego spowszechnienia śmierci przejście granicy światów nie powinno wstrząsać. Ale jakże inaczej skoro odchodzi najwybitniejszy z polskich kompozytorów współczesnej epoki. Zmarł w niedzielę w nocy w swoim domu pod Krakowem. Zostawił po sobie wielki kompozytorski dorobek i świeże jeszcze wspomnienia tych, którzy mieli szczęście bywać na koncertach z udziałem maestro Krzysztofa Pendereckiego.

Jeden z takich koncertów odbył się w Stalowej Woli. Licząc słuchaczy, był to jeden z większych mistrza urodzonego na Podkarpaciu. Bazylika Matki Bożej Królowej Polski zmieściła w swoich murach może trzy, a może więcej tysięcy słuchaczy. Mniej szczęśliwi stali na zewnątrz młodej świątyni smagani listopadowym wiatrem. Zbliżała się złota rocznica rozpoczęcia jej budowy. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że kościół z takim trudem budowany odmienił oblicze miasta. Miasta niewiele w sumie starszego. Na długo przed 50. rocznicą padł pomysł zaproszenia Krzysztofa Pendereckiego. Kompozytor świątyni wcześniej nie widział. W ogóle do Stalowej Woli pierwszy i jedyny raz przyjechał 12 listopada 2007 r. Najpierw była konferencja z dziennikarzami, z którymi podzielił się uwagą, że „w starych kościołach muzyka brzmi lepiej, ale o akustykę strzelistej bazyliki jest spokojny”. Koncert odbył się wieczorem. Mistrza w świątyni witali gospodarze miasta, powiatu i województwa. Nic dziwnego, bo koncert w stalowowolskiej bazylice był jednym z ważniejszych wydarzeń obchodów 89. rocznicy odzyskania niepodległości i – co tu dużo mówić – zazdrościła go cała Polska.

Plakaty anonsowały to wydarzenie jako „Mszę Pokoju” z dzieł Feliksa Nowowiejskiego. W repertuarze były też kompozycje Mikołaja H. Góreckiego, mi.in. „Amen” i oczywiście samego Pendereckiego ze słynnym „De Profundis”. Przy organach usiał wtedy Robert Grudzień, a wokalem świątynię wypełnił Chór Polskiego Radia w Krakowie. Koncert zakończyły owacje na stojąco. Szkoda tylko, że ten największy, a zapewne i najważniejszy z koncertów w historii Stalowej Woli do tej pory nie doczekał się edycji płytowej.

Penderecki w Stalowej Woli był w listopadzie 2007 r., ale nie był to jego pierwszy kontakt z miastem stali, sosen i młodości. Przeszło trzy dekady wcześniej w Stalowej Woli ruszył Festiwal „Młodzi Muzycy Młodemu Miastu”. Festiwal niezwykły i jedyny w swoim rodzaju, gdy na rubieżach krajowej kultury powstało miejsce dla młodego pokolenia polskich kompozytorów i wirtuozów. Przyjeżdżali artyści mniej i bardziej niepokorni wobec obowiązujących trendów. Tworzyli i dyskutowali o muzyce, która nie dała się zamknąć w klamrach socjalizmu. Organizatorem i prowadzącym kolejne edycje MMMM był red. Krzysztof Droba. Do dziś w pamięci „pokolenia stalowowolskiego”, jak nazywano kompozytorów z rocznika 1951 i okolic, zostały słowa Droby skierowane do ówczesnego betonu partyjnego: „Huty nie będzie, Siarki nie będzie, ale muzyka ze Stalowej Woli pozostanie”. I długo jeszcze po upadku Festiwalu cieszyła uszy melomanów. A mistrz Penderecki? Był już wtedy rektorem krakowskiej Akademii Muzycznej i osobą znaną w świecie muzyki. Nie przeszkodziło mu to jednak przyjąć obowiązki przewodniczącego jury w ogólnopolskim konkursie kompozytorskim organizowanym w ramach Festiwalu MMMM. I o tym też stalowowolanie powinni pamiętać, gdy w krakowskim panteonie Piotra i Pawła będzie się zamykać krypta z trumną najwybitniejszego kompozytora ostatnich czasów. Nie tylko czasów polskich.

JC