Niezłomna w życiu i słowie

„Przez całe życie działaczka społeczna i niepodległościowa” – napisał wicepremier Piotr Gliński w życzeniach kierowanych do Marii Mireckiej-Loryś. Honorowa Obywatelka Stalowej Woli i Ulanowa w niedzielę skończyła 105 lat. Piękny jubileusz, a jakże bogate życie.

Premier Gliński poczytuje sobie za zaszczyt, że miał możliwość wręczenia pani Marii „Drzwi do Wolności”. To nagroda Festiwalu Filmowego „Niepokorni Niezłomni Wyklęci”. Wyróżnienie jest przyznawane bohaterom podziemia niepodległościowego za odwagę i poświęcenie. Trudno o godniejsze ręce dla tej nagrody.
Urodziła się w Ulanowie, w znanej rodzinie o narodowych tradycjach. Siódma z ośmiorga rodzeństwa szła śladami starszych braci. Najpierw do Lwowa na Uniwersytet Jana Kazimierza. Studiowała prawo, od razu wstąpiła do Związku Akademickiego Młodzieży Wszechpolskiej. Studia przerwała wojna. Przyjęła pseudonim „Marta” i rozpoczęła bogate w niebezpieczeństwa życie kurierki. Cały czas trzymała się Narodowej Organizacji Wojskowej. W 1940 r. była już komendantką NOW Kobiet w pow. niżańskim, a niedługo potem całego Okręgu Rzeszowskiego. Była też kurierką Komendy Głównej NOW. Po scaleniu NOW i AK została awansowana do stopnia kapitana, a wiosną 1945 r. została komendantką główną Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Kobiet. Z czasów wojennych Marii Mireckiej godzien odnotowania jest zwłaszcza jeden fragment jej konspiracyjnego życia. Otóż w 1943 r. młodzież akademicka postanowiła odnowić śluby wiary na Jasnej Górze. W częstochowskim klasztorze odbyło się konspiracyjne spotkanie przedstawicieli kilkunastu szkół wyższych przedwojennej Polski. Mirecka była wśród tych delegatów. Wśród innych był młody Karol Wojtyła z UJ. Ich podpisy są obok siebie na dokumencie potwierdzającym odnowienie ślubów akademickich.
Nie dane jej było spokojnie „wrócić do cywila”. Próbowała kontynuować studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale już 1 sierpnia 1945 r. została aresztowana przez UB. Z więzienia wyszła na mocy amnestii. Musiała uciekać. Przez zieloną granicę dostała się do Włoch, do obozu 2. Korpusu Polskiego gen. Andersa. Tam poznała młodego oficera Henryka Lorysia, z którym – już jako małżonkiem – wyemigrowała najpierw do Anglii, a potem do USA. W Ameryce jakby odkryła drugie życie; życie działaczki polonijnej. Odnalazła się oczywiście w Stronnictwie Narodowym, ale doszła też do Zarządu Głównego Związku Polek w Ameryce oraz Zarządu Kongresu Polonii Amerykańskiej. Dużo pisała, była redaktorem „Głosu Polek”, przez kilkadziesiąt lat miała swoją cykliczną audycję radiową.
Zza oceanu pomagała, zwłaszcza Polakom na Kresach. Zdalna pomoc materialna jej nie wystarczała. Zaczęła znane sobie kurierowanie, tym razem przez granicę Związku Radzieckiego. I docierała do celów, a te były od wschodnich granic obecnej Ukrainy po Lwów, Stanisławów i Mościska. Jeździła jeszcze niedawno, zwłaszcza w każdą rocznicę bitwy pod Zadwórzem, skąd cudownie uszedł z życiem jej brat Mirosław. Wszędzie tam ma znajomych. – Jakież wy musicie być szczęśliwe, że Bóg wam panią Marię dał za przewodnika – podczas jednej z wypraw na Kresy powiedziała Polka spod Kamieńca Podolskiego, która pokonała ponad sto kilometrów, żeby zobaczyć się z „Bożą kurierką”, jak o Marii Mireckiej-Loryś mówią rodacy na Kresach.
Jeszcze niedawno ciągnęły pielgrzymki do podniżańskich Racławic, gdzie pani Maria mieszkała i każdego gościa raczyła dobrą radą. Rozdała co miała i zatrzymała się w Warszawie u księży Bonifratrów. Szuka spokoju? Pisze i dalej spotyka się z ludźmi. Tylko już za kuriera na Kresy nie robi. Dwieście lat!

jc