Co nam jeździ po torach?

Ano jeździ kolejowa „nówka” i to z piłkarskim guru w nazwie. Od Rzeszowa Głównego, aż do samego Szczecina, w tym przez Stalową Wolę, od tygodnia pomyka TLK „Kazimierz Górski”. – W ten sposób PKP Intercity pragnie przypomnieć sylwetkę wybitnego szkoleniowca, którego setna rocznica urodzin przypada w przyszłym roku – mówi Janusz Oniszczuk z zarządu PKP Intercity.

Zwykłemu internaucie by to nic nie mówiło. Pasażerom PKP mówi już wiele. Kolej „przesiada się na nowe tory”, by z powrotem wciągnąć pasażerów do swoich wagonów. Do tych od „Górskiego” nie trzeba wciągać na siłę. Nie dość, że jest to jedyny w kraju pociąg pokonujący tak daleką trasę, to jeszcze na pasażerach testuje swoją nowoczesność. Mówiąc po kolejarskiemu „to pierwszy zespół trakcyjny typu FLIRT”, który jest właśnie testowany. Tym pierwszym zespołem od 13 grudnia jest „Kazimierz Górski”, który startuje codziennie z Rzeszowa o godz. 4.52, by przez Leżajsk i Nisko dojechać do Stalowej Woli Centrum o 6.21, a następnie zatrzymać się w Rozwadowie. A później już nuda. Lublin, Warszawa, Poznań i Szczecin na mecie. Nudę za oknami producent – Stadler Polska z Siedlec – umila komfortem wewnętrznym. Powiedzmy sobie szczerze, jedzie się jak się jedzie. Jest czysto, jest cicho i jest muzyka. „Górski” nabija punkty dla producenta i przewoźnika, których takich pociągów zamówił za miliardy zł. Podobno takie zespoły trakcyjne typu FLIRT są już dedykowane do tzw. kolejowych szprych ściągających cała Polskę do Centralnego Portu Komunikacyjnego. Na razie wiemy, że aluminiowe pudło – mowa o wagonie – ciągnie się za elektrowozem z prędkością dochodząca do 160 km/h. I te prędkości są testowane m.in. na nowiutkiej i zelektryfikowanej trasie między Stalową Wolą i Lublinem.

Że dlaczego ten pociąg, a w przyszłości pewnie i trasa, po której jeździ teraz, nazywa się Kazimierz Górski? Bo słynny piłkarz i trener pochodził z kolejarskiej rodziny. Maksymilian, ojciec Kazimierza pracował we Lwowie w warsztatach kolejowych. Podobno dane mu było nawet prowadzić pociąg pancerny, gdy toczyły się walki o Lwów. Nic dziwnego, że Górski junior, jak już miał się gdzieś przemieszczać, to po szynach. Trasa „Górskiego” prowadzi po gniazdach Górskiego Kazimierza. Wiadomo Warszawa, czyli Legia, później Gwardia, a w międzyczasie reprezentacja. Ale „Kazio” trenował też Lubliniankę i stąd kolejarski ukłon w kierunku Wieniawy. A Stalowa Wola, to nie tylko po drodze, bo Kazimierz Górski był zawsze honorowym gościem Polonijnych Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, który czas temu odbywały się w mieście nad Sanem. A dlaczego „Górski” po minięciu Warszawy jedzie do Szczecina. Bo właśnie w tym mieście po migracji ze Lwowa zamieszkała prawie cała jego rodzina. Tylko piłkarz i trener Górski Kazimierz nie zagrzewał miejsca, choć nie chce nam się wierzyć, że tylko dlatego, iż po tacie lubił pociągi.

Z okazji wyjechania na tory pierwszego „Górskiego”, PKP Intercity w Warszawie zrobiła fetę. Do tej pory tylko kolejarzom wiadomo, dlaczego takie coś nie odbyło się na starcie, czyli w Rzeszowie, albo na mecie w Szczecinie. Dariusz Górski, syn Kazimierza przejechał jako pierwszy, choć nie wiemy, czy PKP w swojej szczodrości nie zafundowała – jakby pasowało – potomkowi legendy darmowe bilety od Szczecina do… No właśnie. Może by tak w setną rocznicę urodzin Górskiego puścić „Górskiego” do samego Lwowa?

jc