Manifestacja była, zadymy nie było

I jest już po. Manifestacji bały się służby mundurowe i służby kościelne, a skończyło się wszystko bez bólu. Może nie dla wszystkich, bo środowy wieczór będzie się jeszcze długo czkawką odbijał miejscowym działaczom PiS. Że niby gniazdo partii Kaczyńskiego, a tu kilka tysięcy ludzi wyszło na ulicę gromko życząc obozowi władzy, by ta władza bokiem mu wyszła. Delikatnie mówiąc.

Stalowa Wola dołączyła do „Strajku kobiet” i to w sposób dość imponujący. Mowa tu o ilości ludzi, którzy przyszli na wiec przed Biblioteką Międzyuczelnianą i dołączyli do późniejszego marszu. Policja doliczyła się tysiąca. Ciemno było, stąd ta liczba daleko odbiegająca od naszych wyliczeń. Naszym zdaniem na manifestacji mogło być od 5 do 7 tys. ludzi. Głównie młodych. Bo protesty kobiet po słynnym wyroku Trybunału Konstytucyjnego prawie już przejęli młodzi. To pierwszy taki zryw młodego pokolenia po 1989 r. I nie ma on barw politycznych, poza oczywiście barwami antypisowskimi.
– Macie prawo się buntować, macie prawo swój bunt wykrzyczeć – zachęcała narratorka „z długoletnim stażem nauczycielskim”. I uczestnicy manifestacji krzyczeli. Jedni do mikrofonu, drudzy do bliżej i dalej stojących. Działo się to od godz. 17. Krótkie przemowy, trwały ponad godzinę. Muzyka podrywała tłum do haseł mniej lub bardziej niecenzuralnych, ale zrozumiałych dla każdego. Wieczorny chłód nie był odczuwalny, bo „kto nie skakał, ten za PiS-em”. Hasła na transparentach (nielicznych) i tekturowych tablicach, które są symbolem współczesnych manifestacji, były często zapożyczone, ale nie brakowało oryginalnych, miejscowych. Trudność polega na tym, że nie sposób ich tu przytoczyć, bo raziłyby językowego purystę. Z jednej strony „Cofamy zegarki, a nie państwo”, a z drugiej bardziej młodzieżowe, by nie powiedzieć dziewczęce „Moja pusia, nie Jarusia”.

Gdy odważniejsi wykrzyczeli swój bunt, tłum ruszył na miasto. Nie pod kościoły, jak straszyli przeciwnicy ich zgromadzenia. W asyście policji głównymi ulicami manifestujący poszli pod siedzibę PiS. Tej, jakby co miało bronić kilkunastu policjantów tzw. kominiarzy. Nie musieli. Z wielkiego tłumu pod biurami parlamentarnymi Webera i Poręby zmieściła się tylko garstka i wtedy zapadła decyzja o marszu na Pl. Piłsudskiego. Tam nastąpiło oficjalne zakończenie ulicznego protestu. Mądrość jego organizatorów polegała m.in. na tym, że nie skierowali pochodu pod kościoły. Na pewno nie obyłoby się bez ekscesów. Zarówno kościółek św. Floriana, jak i konkatedra były chronione przez ochotników obawiających się profanacji świątyń. Księża z parafii św. Floriana na godz. 17, kiedy rozpoczynała się manifestacja przeciwników zaostrzenia rygorów aborcji, rozpoczęli przeprośną modlitwę różańcową za akty profanacji kościołów w Polsce. Choć to było w bezpośrednim sąsiedztwie dużo większego zgromadzenia, modlący się mieli poczucie bezpieczeństwa za plecami kibiców Stali. Ci ostatni nawet wystosowali apel do uczestników manifestacji, by nie odreagowywali swoich żalów do Trybunału na kościołach. Poskutkowało.

jc