Okiem byłego prezydenta: Pozostaje wybór mniejszego albo innego zła.

Kampania wyborcza na urząd prezydenta RP interesuje mnie w ograniczonym zakresie. Za dużo w niej spraw doraźnych, obliczonych na głupie emocje. Za mało myślenia o trudnych i przez to najważniejszych problemach. Z założenia wybory jako filar demokracji, powinny służyć wzmacnianiu państwa. Obywatele powinni utwierdzać się w przekonaniu, że udział w wyborach pieczętuje prawidłowe funkcjonowanie politycznych instytucji, a wynik wyborów wzmacnia te instytucje albo eliminuje powstałe nieprawidłowości. W Polsce jest odwrotnie. Wybory – a zwłaszcza wybory prezydenckie – są prawie zawsze wyborem mniejszego zła. Wszystko wskazuje na to, że 28 czerwca i dwa tygodnie później po raz kolejny będę wybierał mniejsze zło. To przesądza, że nawet pomijając konstytucyjne kompetencje prezydenta, nie ma co liczyć na choćby próbę zbudowania normalnie funkcjonującego państwa. Nawet pobieżna obserwacja tej kampanii utwierdza w takim poglądzie.

Mam wrażenie, że poczynania różnych kandydatów zmierzają do jakiegoś szaleństwa. Zwolennicy Rafała Trzaskowskiego zachwycają się jego urodą, znajomością języków i doktoratem. Na pewno to wszystko ważne, ale jeszcze o wartości kandydata nie przesądza. Przede wszystkim należałoby się przyjrzeć temu, jak Trzaskowski rządzi w Warszawie. Tu powodów do zachwytu raczej brakuje. Nie wykluczone, że po raz kolejny kiepski prezydent Warszawy zostanie jeszcze gorszym prezydentem Polski. Na pewno nie życzę Trzaskowskiemu by dobre imię ratowała mu śmierć w katastrofie, ale wybitnej prezydentury się nie spodziewam.

Z kolei politycy PiS-u zdają się mieć świadomość, że ich słabiutki kandydat w drugiej turze może mieć większe szanse z Trzaskowskim niż na przykład z Władysławem Kosiniakiem – Kamyszem. Poszli więc w radykalizację i polaryzację poprzez prostackie ataki na Trzaskowskiego. Efekt osiągnęli. W reakcji na te ciosy poniżej pasa wezbrała fala podpisów poparcia, która teraz niesie Trzaskowskiego, marginalizując resztę kandydatów. Sposobem na radykalizację jest wprowadzenie do wyborczego wrzasku (nie da się nazwać tego debatą) spraw dewiacji seksualnych czy jak kto woli mniejszości seksualnych, czy szerzej określanych jako problematyka LGBT. Jest to wyraźne ustawianie sobie przeciwnika, by w walić w niego jak w kaczy kuper. Trzaskowski wydaje się zbyt inteligentny by się na to nabrać, ale w tej sprawie ważniejsze będą emocje społeczne niż zachowanie samego kandydata.

Tym, co mnie najbardziej irytuje w działaniach PiS-u jest to, że w ten sposób w gruncie rzeczy oddają pole środowiskom LGBT. Te ważne kwestie traktują doraźnie i instrumentalnie. Po wyborach od razu od tego odstąpią, a nawet milcząco będą się zgadzać na różne ustępstwa. Jest na to przykład. Otóż wiele samorządów różnych szczebli przyjęło uchwały “o strefach wolnych od LGBT”. Było to tyle głośne propagandowo, co bez realnego znaczenia. Tymczasem ani rząd, ani środowiska w PiS przeciwne postulatom spod znaku LGBT nie robią nic z coraz częstszą praktyką w sądach administracyjnych, uznających dzieci w związkach homoseksualnych, jak dzieci w normalnych rodzinach. Te kwestie wymagają bardzo poważnego traktowania i spokojnej debaty, a nie incydentalnego wrzasku w doraźnym celu politycznym. Nie tylko z tego powodu zarówno PiS, jak i jego kandydat na prezydenta nie są dla mnie wiarygodni.

Cóż robić? Wynik wyborów jest już przewidywalny. Uważam się za wyborcę kierującego się zdrowym rozsądkiem, przywiązanego do tradycyjnych wartości w sferze obyczajowej, a w wyborach politycznych zorientowanego na polski interes narodowy. Wśród kandydatów, którzy mają szansę na wybór nie ma takiego, który spełniałby moje oczekiwania. Pozostaje wybór mniejszego albo innego zła. Jak długo jeszcze?

A Państwo macie inny wybór niż jakieś zło?