Niedawno obchodziliśmy kolejną rocznicę pierwszych wolnych wyborów samorządowych do rad gminnych. Warta przypomnienia szczególnie ze względu na to, że tamte wybory rzeczywiście rozpoczynały budowę autentycznych wspólnot lokalnych. Przez to wzmacniały wspólnotę narodową, pozwalając na świadomy i odpowiedzialny udział w życiu politycznym w tych najdalszych i najmniejszych zakątkach Polski.
Pamiętam swoje ówczesne zaangażowanie w tworzenie samorządu. Byłem na Wydziale Prawa KUL-u seminarzystą profesora Wojciecha Łączkowskiego, który był zaangażowany w prace nad ustawami tworzącymi podstawy samorządu. Na seminarium profesor Łączkowski przedstawiał szereg problemów z tym związanych. Bardzo chciałem się w to zaangażować. Wróciłem do rodzinnej Stalowej Woli. Dziesięć lat spędziłem na KUL-u w Lublinie, więc nie znałem prawie nikogo z opozycyjnych kręgów, które tworzyły Komitet Obywatelski. Zacząłem szukać osób, które nadawałyby się do pracy w samorządzie. Zwróciłem się do swojego proboszcza, który miał dobre rozeznanie wśród parafian. Złożyliśmy wizytę kilku osobom, które wyróżniały się odwagą i poświęceniem przy budowie kościoła (sam przez kilka lat na wakacjach pracowałem przy tej budowie). Z tych osób stworzyliśmy grupę, która wprosiła się na spotkania Komitetu Obywatelskiego i bodaj wszyscy znaleźli się na listach kandydatów do Rady Miejskiej. Wtedy 27 maja 1990 roku zostałem pierwszy raz wybrany radnym, a potem pierwszy raz kandydowałem na prezydenta i ostatecznie znalazłem się w Zarządzie, który w tamtych uregulowaniach prawnych był organem wykonawczym samorządu gminnego. Miałem przekonanie, ze dużo więcej niż inni wiem, jak powinien wyglądać samorząd i bardzo chciałem zostać prezydentem. Na szczęście dla siebie przegrałem wybory. Na prezydenta w tamtym czasie byłem po prostu za głupi. Do końca zrozumiałem to, gdy po raz pierwszy zostałem prezydentem Stalowej Woli. Lokalne życie polityczne i praca w prywatnej firmie na tyle mnie wciągnęły, że zrezygnowałem z pisania doktoratu i prowadzenia zajęć na historii oraz przerwałem studia na prawie. Teraz tego żałuję.
W efekcie przez dziesięć lat byłem radnym, dwanaście lat prezydentem miasta i teraz drugi rok jestem radnym w Sejmiku. Zatem w samorządzie różnych szczebli i na różnych stanowiskach pracowałem prawie połowę swojego życia. Na pewno w Stalowej Woli nie ma nikogo z tak długim samorządowym stażem. Dodatkowo, gdy nie byłem radnym, to jako dziennikarz dużo pisałem o samorządzie i jego działalności. Zatem mam potrzebną wiedzę i doświadczenie, żeby porównać to, co było i to, co jest z samorządami teraz. Generalna refleksja jest niestety smutna. Samorządy zwyrodniały. Stało się tak z różnych przyczyn, ale za tę, mającą najgorszy wpływ, uważam ich upartyjnienie. Skończyło się przeobrażanie małych ojczyzn, a najważniejsza stała się władza dla “swoich”.
Dla mnie bardzo ważny był fakt, że autentyczny samorząd, dokonując wręcz cywilizacyjnego skoku na polskiej prowincji, rozwijał i umacniał wspólnotę narodową. Uważam, że już tak nie jest. Ze względu na partyjne wojny i wynikające z nich ideologiczne spory w fundamentalnych sprawach, narodowa wspólnota Polaków rozpada się. Ma to swój negatywny wpływ na samorządy, a sprzyja temu ich nadmierne upartyjnienie i idące za tym zbiurokratyzowanie (praca dla swoich). Obawiam się, że najwyższy już czas na zasadnicze zmiany formuły funkcjonowania samorządów. Niestety nie ma do tego ani świadomości, ani tym bardziej tak zwanej politycznej woli. To zły znak, ponieważ przez te minione trzydzieści lat samorządy były obok przedsiębiorców główną siłą rozwijającą i zmieniającą Polskę na lepsze. Póki co, czas epidemii pokazuje, że partyjniactwo jest coraz silniejsze, a przedsiębiorcy i samorządy mają się coraz gorzej. Jest chyba nawet tak, że partyjniactwo – najlepiej to widać przy zamieszaniu z wyborami prezydenckimi – żywi się, wręcz żeruje na przedsiębiorcach i samorządach.
A Państwo dostrzegacie proces zdychania samorządów?
Andrzej Szlęzak