I tyle. Podczas ostatniej – zdalnej – sesji Rady Miejskiej opozycyjny radny Damian Marczak zagadnął prezydenta Lucjusza Nadbereżnego m.in. o dopłaty miasta do funkcjonowania komunikacji miejskiej i koszty utrzymania miejskiej zieleni. Radny przytoczył, wyciągając je z miejskiego budżetu, dane które, albo nawet forma ich podania, oburzyły prezydenta. Padły słowa, które mogą podważyć zdolność radnego do wykonywania mandatu.
Damian Marczak jest w opozycji do rządzącego w Stalowej Woli PiS. W ostatnią środę tamtego roku usiadł przy komputerze z kamerą i zgłosił swoją obecność na zgromadzeniu samorządu. Przed głosowaniem nad budżetem, wyłuszczył publicznie kilka danych, które – delikatnie mówiąc – pod znakiem zapytania stawiają prowadzoną przez Miejski Zakład Komunalny opłacalność komunikacji autobusowej i jakże kosztowną opiekę nad zielenią miejską, prowadzoną przez ten sam MZK. Prezydent nie utrzymał nerwów na wodzy i wygarnął radnemu, że ten – całe nagranie jest w sieci i można w każdej chwili do niego sięgnąć – nie czuje klimatu miasta. To bardzo delikatne określenie klasycznej pyskówki z 30 grudnia.
Radny Marczak teraz skarży się Mariuszowi Bajkowi, przewodniczącemu Komisji Skarg, Wniosków i Petycji. Adres cokolwiek niezrozumiały, ale radny w uzasadnieniu zawarł sporo konkretów. Przywołał choćby takie dane jak 850 tys. zł rocznych kosztów utrzymania zieleni na terenie miasta, gdy tę opiekę sprawował prywatny przedsiębiorca i 3 mln. zł planowane na ten rok, za tę samą usługą świadczoną przez MZK. Radny wtedy usłyszał od szefa miejskiej władzy wykonawczej, że – znowu musimy użyć zwrotów delikatnych – jest z innej planety. No, bo nie czuje klimatu miasta.
W świątecznym klimacie i w piśmie do przewodniczącego Bajka, radny Marczak wyjaśnił, że: podczas sesji budżetowej nie manipulował, był przygotowany do debaty nad miejskimi pieniędzmi, nie obrażał pracowników MZK, co otwarcie zarzucił mu prezydent Nadbereżny i zaprzeczył, jakoby nie znał miasta. „Te działania wypełniają definicję oszczerstwa” – stwierdził radny i zażądał przeprosin od prezydenta. Swoje żądanie przedstawił jednak przewodniczącemu jednej z wielu komisji miejskiego samorządu, a ta może je skierować do Rady Miejskiej, jako organu nadzorczego nad wszystkim, co w mieście i samorządowe. Organ ten nie ma jednak mocy zmuszania prezydenta do czegokolwiek. Zostaje dżentelmeńskie wyjście, które i tak miejskich wydatków na podlewanie kwiatków nie ograniczy.
jc