Dla jednych to był symbol zniewolenia, dla drugich ważne święto i okazja do dobrej zabawy. Historycy dziś nie mają wątpliwości, że był to największy spektakl propagandowy polskiego komunizmu. Rocznice PKWN i rewolucji bolszewickiej nawet się do niego nie umywały. Bo 1 maja to było święto z wódą, pohulanką, kiełbasą i odkurzaczami, których na co dzień w sklepach nie było. Jednak, by się napić i kupić odkurzacz, trzeba było swoje przejść i narazić się na śmieszność, wstyd, z czego wielu sobie sprawy nie zdawało.
Historia rodem z Chicago
1 maja 1886 r. robotnicy dużego zakładu w Chicago zastrajkowali domagając się m.in. 8-godzinnego dnia pracy. Padły strzały, były ofiary. To była o wiele głośniejsza w świecie manifestacja, niż chociażby polska rewolucja z 1905 r.; również z ofiarami. Kolejne rocznice chicagowskich wydarzeń zaczęto czcić, jako święto ludzi pracy. W Polsce przedwojennej pierwszomajowe manify organizowała głównie PPS, ale nie miały one historycznego wydźwięku. Do smutnej rocznicy z Chicago wróciła władza ludowa po wojnie, ale żeby obchody pierwszomajowych rocznic miały coś z powagi? Pierwszomajowe święto stało się międzynarodowe, a Związek Sowiecki był zainteresowany wszelkimi międzynarodówkami, więc organizował rocznicowe hucpy w każdym z podbitych krajów. W Polsce oczywiście też, a jak w Polsce, to i w Stalowej Woli – jak najbardziej robotniczej.
Ksiądz z komunistą pod ramię
Każde obchody rozpoczynał marsz. Gdzieś w centralnym miejscu miasta czy miasteczka ustawiano trybunę, na którą wdrapywali się najważniejsi, głównie czerwona świta, ale stawali też burmistrzowie, dyrektorzy i kto tam żył na dobrej stopie z komunistami. Choć 1 maja w Polsce świętym dniem zaczął być dopiero w 1950 r., to pierwsze pochody z przemówieniami, orkiestrami i medalami organizowano zaraz po ustaniu frontowych salw. W Stalowej Woli zaczęło się w 1947 r. Z zakładów pracy szły pochody pod trybunę, która stała na dzisiejszej ul. Wolności. Oczywiście największy pochód szedł z HSW, wtedy jeszcze jako Zakłady Południowe. I tu ciekawostka. Pierwsze obchody późniejszego Święta Pracy poprzedzone były mszą św. Komuniści klęczeli na kolanach obok głęboko wierzących i bili się w piersi, aż echo dudniło. Bo taki był wtedy czas. Czerwona władza wiedziała, że od razu Kościoła nie da się wykorzenić i udawała wiarę nie tylko w Lenina. Doskonale zresztą wiedziała, że bez mszy ludzie nie będą czuli święta. I nawet obchody święta Lubelskiego Komitetu były z pokropkiem, Bierut szedł w procesji Bożego Ciała, a gen. Jaroszewicz – w mundurze ludowego wojska! – pod baldachimem podtrzymywał księdza z monstrancją.
W marszu po dywan i wódę
Gdy święto pracy oficjalnie (1950 r.) stało się Świętem Pracy wszystko się zmieniło. Księża jak szli z mundurowymi pod rękę, to tylko na przesłuchanie lub do więzienia. 1 maja był dniem wolnym od pracy, a to znaczyło, że jak złapali wtedy jakiegoś chłopa na sadzeniu ziemniaków, do dostawał takie kolegium, że mu te ziemniaki do śmierci obrzydły. Wszyscy, od przedszkolaka po chodzącego emeryta, mieli się tego dnia cieszyć. A żeby im ten uśmiech uwydatnić, po pochodach urządzane były majówki z piwem, wódką i potańcem, a przy tym straganami z towarami powszechnie w sklepach niedostępnymi. Ludziska zabijali się w kolejkach po dywany, odkurzacze czy zwykłe kurtki, a potem topili radość bądź smutek z niedostania wymarzonego garnka w wódeczce. Żeby garnek czy dywan znalazł się na pierwszomajowym stoisku, wcześniej przez tygodnie nie było ich w sklepach. Czerwony potrafił uszczęśliwiać, nie tracąc na tym nic. 1 maja odznaczano najbardziej zasłużonych pracowników, czyli tych, co wypruwali żyły dla głupiej idei i tłuściochów z partyjnymi legitymacjami. Tym ostatnim było to obce, ale załogi fizycznych podejmowały pierwszomajowe zobowiązania. Że np. zwiększą produkcję o 40 proc., oczywiście nie biorąc za ten zryw pieniędzy. A co! Taka była pierwszomajowa radość.
Dzień otwartych bram
Wracając na stalowowolskie podwórko, to trybuna pierwszomajowego pochodu ustawiana była na ul. Staszica i do tego celu zmierzały pochody z zakładów pracy. Żaden nie doszedł w całości, bo po drodze manifestanci się wykruszali porzucając szturmówki, czyli flagi barw czerwonych lub biało-czerwonych na kijach, byle gdzie. Największy pochód szedł zawsze z HSW i tu kryła się pewna zagadka. 1 maja otwierane były bramy Huty. To znaczy ludzie w odświętnych strojach zbierali się pod swoimi wydziałami, a potem wspólnie wychodzili na ulice miasta przez bramy, na których kieszeni i torebek nie sprawdzali strażnicy. Damskie torebki, wszystkie kieszenie męskich ortalionów i prochowców wypchane były pilnikami, śrubami, farbą i smarami, czyli towarem deficytowym. Kolumna pierwsze wykruszenie miała w lesie na Orzeszkowej, a do Jubilatu mało kto z wyniesionym towarem dochodził. W powszechnym dziś kombatanctwie niektórzy w pierwszomajowym złodziejstwie z tamtych lat doszukują się walki z komuną.
Czarnobyl raził, a oni szli
Pierwsze maje były różne jeżeli chodzi o pogodę i manifestacyjny spontan. Tu wspomnimy rok 1986. Kilka dni przed 1.05 był wybuch w elektrowni atomowej w Czarnobylu. Wolna Europa i media wolnego świata trąbiły, by uciekać przed radioaktywną chmurą, bo to groziło śmiertelnymi chorobami. I czerwoni mieli zagwozdkę, bo wszystko na majowe obchody było gotowe. Zataili chmurę i wybuch „atomówki”, i różnymi bonusami zwabili ludzi na pochody. W Stalowej Woli, o ile wierzyć reporterowi „Socjalistycznego Tempa”, czyli dzisiejszej „Sztafety”, był pochód rekordowy pod względem liczebności. Oddajmy miejsce dziennikarzowi „ST”: „W naszym mieście ok. 30 tys. osób wzięło udział w manifestacji będącej już dobrą tradycją. Przed 100 laty. 1 maja chicagowska policja zaatakowała załogę „Harvestera”. Zginęło sześciu pracowników firmy, z którą przed 15. laty współpracę kooperayjną nawiązał nasz zakład. /…/ Czerwień i biel transparentów i szturmówek robiły wrażenie na tle wiosennej zieleni. Barwnie prezentowała się młodzież szkolna. „Chcemy uczyć się, żyć i pracować w pokoju” – głosił jeden z napisów na transparencie”. Sprawozdawcę trochę poniosło przy liczeniu manifestantów, ale czytelnik winien zwrócić na kolejność kolorów pochodu. Nie bez przyczyny autor wymienił najpierw czerwień, a później biel. Czerwień wtedy to międzynarodowy proletariat i sowieckość. Gdyby te kolory wymienił w odwrotnej kolejności, cenzor mógłby mu to zdanie wyciąć. Najsmutniejszy w tej relacji jest udział dzieci i młodzieży w pochodzie. Nadzieja narodu została narażona na radioaktywne niebezpieczeństwo i nikt się później z tego nie tłumaczył.
Boją się zlikwidować komunistycznego święta
Komuna miała się ku schyłkowi. Dwa lata po Czarnobylu pochodu w Stalowej Woli już nie było. Tuż przed w HSW doszło do tzw. kwietniowego strajku i był tylko krótki przemarsz na Pl. Gagarina. A był to przecież rok 50-lecia miasta! Jubileuszu nigdy nie skonsumowano, bo rok później komuna całkiem się zawaliła i stalowowolanie mieli inne sprawy na głowie, niż wracanie do okrągłej rocznicy budowy Zakładów Południowych. Pochody i huczne obchody 1 maja ostatecznie odeszły w zasłużoną niepamięć. Po latach SLD próbował tego dnia organizować pikniki, ale były coraz skromniejsze i w końcu zwykły grill na działce był od nich większy. Lewicowcy chadzają też 1 maja z wieńcami pod pomnik Eugeniusza Kwiatkowskiego. Niektórzy się tej tradycji dziwią, bo premier Kwiatkowski do tej pory uważany jest za najbardziej katolickiego ministra w historii Polski i o lewicy miał swoje zdanie, ale niech tam. Samo święto z wolnym dniem od pracy zostało jako pamiątka po PRL przez tchórzliwość pierwszych parlamentarzystów, którzy bali się przecięcia pępowiny łączącej III RP z poprzedzającym ją socjalizmem.
Pamiątka po Kruczkowej, czy 1 maja?
Dziś Instytut Pamięci Narodowej wymazuje wszystkie pozostałości po „1 Maja”, a tak nazywano ulice, skwery i zakłady pracy. W Stalowej Woli tak nazywała się przecież ul. ks. Popiełuszki. Za komuny 1 maja hucznie wszystko otwierano, odsłaniano i inaugurowano. W 1948 r. ruszył pierwszy kolarski Wyścig Pokoju, którego dziś nie ma. W 1953 r. w Warszawie otwarty został Dom Partii, który dziś jest Centrum Bankowo-Finansowym. W 1974 r. w Rzeszowie odsłonięto Pomnik Czynu Rewolucyjnego, z którym do dziś nie wiadomo, co zrobić. Statuja o intymnym kształcie pewnego kobiecego organu stoi do tej pory i nikt nie mówi o niej inaczej, niż wspomniany organ Kruczkowej, bo Kruczek był w 74. r. pierwszym sekretarzem PZPR w stolicy województwa. Stoi i podkarpaccy komuniści mają się gdzie 1 maja zbierać. By czcić chicagowskie wydarzenia z 18886 r.? A może już rok 2004? W tym przypadku przynajmniej jest co, bo wtedy Polska wstąpiła w szeregi UE.
JC
Tak się nie podobają tamte czasy i uroczystości…ale nomen-omen więcej było wolności i sprawiedliwości…