Targowanie płodami rolnymi wraca na stare tory. Coraz więcej samorządów wycofuje się z zakazu targowania. Gminy wprowadzają w zamian obostrzenia higieniczne. Za handlowaniem ziemniakami i marchewką pod chmurką opowiedział się minister rolnictwa. I wielu przyznało mu rację, bo łatwiej zarazić się wirusem w ciasnym sklepie, niż na wolnej przestrzeni.
Panika z pierwszych dni pandemii odbiła się na rolnikach oraz osobach utrzymującymi się z handlu owocami i warzywami. Branża wolnego handlu zieleniną praktycznie stanęła. Zamknięte zostało wielkie targowisko przy ul. Okulickiego w Stalowej Woli, mniejsze w Tarnobrzegu czy Nisku oraz większość we wszystkich okolicznych gminach. Tak było w całej Polsce. Szybko zareagował Jan K. Ardanowski, minister rolnictwa. – Wydaje mi się, że targowiska na świeżym powietrzu stanowią mniejsze zagrożenie niż zamknięte przestrzenie w sklepach, które mają jeszcze wymuszony obieg powietrza mieszanego w sali – mówił szef resortu rolnictwa. I zaapelował do samorządów, aby nie zamykały targowisk, tylko zwiększyły na nich kontrole sanitarne. Główny Inspektor Sanitarny wydał odpowiednie instrukcje i skrzynki z warzywami zaczęły wracać na stare miejsca.
W Nisku handelek warzywami na miejskim targowisku wrócił w środę. Tydzień wcześniej na handel w obrębie gminnego targu zezwolił Sławomir Serafin, wójt Bojanowa. Prezydent Tarnobrzega już w połowie marca zezwolił na handel płodami rolnymi na targowisku przy ul. Kwiatkowskiego, ale po protestach mieszkańców (?!) zakazał. Handel nie kwitnie, bo w Tarnobrzegu jest Straż Miejska i łatwo przy tym o mandat. W Sandomierzu handlowanie na świeżym powietrzu zostało tylko ograniczone. Do Wielkanocy (na razie) została zawieszona giełda samochodowa oraz poniedziałkowy targ wielobranżowy na placu targowym przy ul. Przemysłowej. W najlepsze trwa handel płodami a teraz zwłaszcza sadzonkami. Pod koniec lutego w Sandomierzu na Pl. 3 Maja została otwarta nowa hala targowa trudno się dziwić włodarzom Królewskiego Miasta, że zdecydowały się na sanitarne obostrzenia, a nie na zakazy. Jak to miało miejsce w Stalowej Woli.
Stalowa Wola ma nieszczęście posiadania jednego placu targowego. Wielkie sobotnie targowanie zostało zamknięte i na razie nic nie wskazuje na to, by prezydent miał swoją decyzję odwołać. Chodzi tu o realne roznoszenie koronawirusa, bo w soboty pasażem wzdłuż torów przemieszczało się kilka, a nawet kilkanaście tysięcy osób z różnych stron Polski. To duże zagrożenie, nawet gdyby wszyscy nosili maski. W soboty nie ma więc targowania, ale w pozostałe dni – a na małą skalę też w soboty – kapustę, marchew czy cebulę można na miejskim targowisku kupić ze skrzynki i bez problemu. Zarówno kupujący i sprzedający mają świadomość zagrożenia i trzymają się zasad higieny. Otwarta jest też nowa hala targowa, a w niej przy wejściu na każdego czekają jednorazowe rękawiczki i płyn do odkażania. Sytuacja wymusiła pojawienie się w kilku rejonach miasta tymczasowych minitargowisk. Zostały zaakceptowane przez mieszkańców i nawet przez konkurencję ze sklepów stacjonarnych, która do tej pory namiętnie je zwalczała.
JC