Życie od zapustów do zapustów

fot. UG Radomyśl nad Sanem

Tyleż bogate, co kolorowe jest życie Gizeli Krajewskiej z Radomyśla n. Sanem. No i długie, bo kilka dni temu weszła w drugi wiek. Szkoda, że piękny jubileusz obchodziła po drugiej stronie Polski i w pandemicznych rygorach, ale rodzinne miasteczko o jubilatce nie zapomniało. Gdyby 5 maja była nad Sanem pewno uliczkami Radomyśla poszedłby kolorowy korowód do jej drewnianego domku.

Miasteczko murarzy i dwóch rynków wydało na ten świat wiele barwnych postaci i Gizela Krajewska mieści się w tym panteonie. Przez długie lata ubarwiała radomyskie ulice przypominając, że jej miasteczko nie tylko turkami stoi. Turki brewerie wyczyniają na Wielkanoc. Pani Gizela swój korowód wodzi w zapusty, a dokładnie ostatniego dnia mięsopustów. Młodzi niech się uczą różnicy, a starsi wspomną ostatnią zabawę przed Środą Popielcową. Bo zapustne korowody są polską tradycją, a ta w każdym radomyskim zakątku jest obecna. M.in. dzięki takim mieszkańcom jak Szanowna Jubilatka.

– Bo ja to żyję od zapustów do zapustów – wyznała. I co by nie powiedział, o radomyskich zapustach stało się głośno, a nie byłoby tak, gdyby nie Gizela Krajewska. Zapustne korowody były kiedyś niezwykle popularne w kraju nad Wisłą. Trzeba się było wybawić tak, by w postnej pokorze dotrwać do Wielkiej Nocy. Korowody ostatniego dnia karnawału były więc nie tyle bogate jak w Rio, ale bardziej radosne. Pani Gizela pamięta je jeszcze z lat 30. ub. w, gdy biegła za swoimi kuzynami przebranymi w to, co było pod ręką. Wtedy były jeszcze żydy, cygany i niedźwiedzie, które sunęły od domu do domu, od karczmy do urzędu, a od urzędu na plebanię. Zabawa była przednia i nie wiadomo dlaczego ucichła w mroku powojennego komunizmu. Ucichła, ale nie w Radomyślu nad Sanem. I to właśnie m.in. dzięki Gizeli Krajewskiej. Za Gomułki, Gierka czy nawet sztywnego Jaruzelskiego szły kolorowe korowody po radomyskim bruku. Zmieniali się naczelnicy i proboszczowie, zmieniały się też mody przebierańców. Ludowy cynober zastępowały szminki, a baranie skóry wypierały niepolskie kapoty a’la Zorro i na koniec plastikowe maski rodem z „Gwiezdnych wojen”. Zawsze jednak w tych korowodach po grudzie, błocie i zaspie była radość. I doszło do tego, że w ostatni dzień karnawału do Radomyśla zaczęły zjeżdżać ekipy telewizyjne, bo tu zawsze jest coś polskiego.

Zawsze korowód zaczynał się przed domem pani Gizeli przy drodze na Zjawienie. Dlaczego tam? Ano dlatego, że gospodyni miała nieprzebrany zbiór zapustnych przebrań. Ona faktycznie zaraz po zakończonym korowodzie myślała o kolejnym. Żeby tylko myślała. Brała igłę z nitką i myśli zaszywała w materię. Jaj zapał dostrzegła najpierw gmina, a po niej powiat. W gminie została wpisana do „Księgi Zasłużonych”, powiat nagrodził ją „za szczególne osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej i ochronie kultury”. A jakżeby inaczej? Któż jak nie Gizela Krajewska uchroniła zapustny obyczaj od zapomnienia. I choć wyjechała pod rodzinne skrzydła do Legnicy, to jednak orszak przebierańców bez niej przeszedł w tym roku przez Radomyśl. I tak już zostanie niezależnie od pandemii, stanów wyjątkowych czy obcych mód.

JC