Debata prezydencka. Wybory, które raz są i raz ich nie ma.

W dniu wczorajszym odbyła się debata telewizyjna kandydatów na prezydenta. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chwilę po jej zakończeniu liderzy Zjednoczonej Prawicy ( Jarosław Gowin, Jarosław Kaczyński) zdecydowali, że wybory w terminie majowym się nie odbędą.

Może warto zacząć od samej debaty. Brało w niej udział 10 kandydatów zarejestrowanych przez PKW. Byli nimi odpowiedni : Andrzej Duda (PiS), Władysław Kosiniak -Kamysz (PSL), Małgorzata Kidawa – Błońska( KO), Robert Biedroń ( Lewica), Szymon Hołownia (kandydat niezależny), Krzysztof Bosak ( Konfederacja) Stanisław Żółtek ( Kongres Nowej Prawicy), Marek Jakubiak (Federacja dla Rzeczypospolitej),  Mirosław Piotrowski (Ruch Prawdziwa Europa), Paweł Tanajno (Bezpartyjny).

Debata została podzielona na pięć bloków tematycznych, w których każdy kandydat miał 1 minutę na zaprezentowanie odpowiedzi na pytanie zadane przez prowadzącego program. Po zakończeniu bloku pytań, każdy uczestnik debaty miał dodatkowo 1 minutę na zachęcenie wyborców do głosowania na swoją osobę.

Pytania dotyczyły takich kwestii jak: miejsce odbycia pierwszej wizyty prezydenckiej, formy pomocy przedsiębiorcom w czasie obecnego kryzysu, sposób zapewnienia Polakom bezpieczeństwa militarnego i energetycznego, wyboru formy Europy Federalnej czy Europy Narodów. W ostatniej rundzie pytań padło pytanie o kwestie podwyższenia wieku emerytalnego i legalizacji związków homoseksualnych z możliwością adopcji dzieci.

Debata była dość nudna i statyczna. Łącznie widzowie usłyszeli 50 odpowiedzi. Brak większych interakcji między kandydatami sprawiał, że można było mieć wrażenie, że konfrontacja odbywa się w sztuczny i wyreżyserowany sposób. Być może, gdyby była możliwość zadawania wzajemnych pytań przez kandydatów, widać by było więcej dynamizmu w dyskusjach. Pojawiały się też błędy organizacyjne jak na przykład dziwnie działający licznik czasu wystąpienia czy gong sygnalizujący koniec wypowiedzi kandydata, który nie zawsze dawał dźwiękowy sygnał.

W takich konfrontacjach politycznych jak wczorajsza, gdy jest wielu kandydatów, nie chodzi o wskazanie niekwestionowanego zwycięzcy. Głównym celem jest tu zestawienie wszystkich sylwetek osób ubiegających się o dany urząd i ich poglądów. W tym względzie wydaje się, że najbardziej wygranymi byli kandydaci mniej znani, którzy mogli pierwszy raz pokazać się wyborcom przed telewizorami.

Trudno będzie jednak zapamiętać szczególne momenty tej telewizyjnej konfrontacji. Debata została przeprowadzona i to chyba tylko tyle. Nie zmieni ona wiele w obecnym układzie sił.

Chwilę po zakończeniu telewizyjnego spotkania, do mediów doszła informacja o zakończeniu kryzysu politycznego wokół terminu daty wyborów prezydenckich. I tak nie odbędą się one w terminie majowym, lecz prawdopodobnie w lipcu. Do tego potrzebna jest decyzja Sądu Najwyższego, który stwierdzi nieważność wyborów 10 maja ( czyli w zasadzie nie odbycie wyborów). Potem inicjatywa  w sprawie terminu trafi do Marszałek Sejmu, która wyznaczy nowy termin wyborów. Przyszła elekcja odbędzie się w formie kopertowej.

Chodź dla wielu dzień wczorajszy był zaskakujący. Taki scenariusz był dość prawdopodobny już dawno temu. Prawo i Sprawiedliwość po zakończeniu kadencji Małgorzaty Gersdorf miało w planach wykorzystanie Sądu Najwyższego do modelowania terminu wyborów.  Nowe ustalania są po myśli Jarosława Gowina i to on możę czuć się pewnym zwycięzcą negocjacji. Termin majowy wyborów od początku był przez niego odrzucany.

Tomasz Lisowski