Na pewno nie zabraknie królewskiej ryby na świątecznym stole. Jeżeli już, to przez własny wybór. 24. grudnia na stół można podać ośmiorniczki, ale to tak, jakby zaserwować banany zamiast kutii, czy kawę miast kompotu z suszu. Zbliżają się najbardziej tajemnicze ze wszystkich świąt, a w tej tajemnicy karp ma swoje niekwestionowane miejsce.
Jesteśmy potęgą w produkcji i ogonem w konsumpcji
I właśnie przeciwnicy magii polskiej wigilii podnoszą zasadność podawania karpia na stół wśród jedenastu innych potraw. Że karp jest za życia męczony w stawie, że męka jego śmierci przenosi się na wigilijny stół. Poza tym ma oście. Jakby inna ryba ich nie miała, a łeb kładła pod nóż w świątecznej radości. Antykarpiowa propaganda zrobiła jednak swoje i duże sieci handlowe wycofały się ze sprzedaży żywego karpia. A teraz doszła pandemia, Kaczyńskiego „piątka dla zwierząt” i ogólna karpiofobia. Jedyny rynek, na którym królowaliśmy w Europie wali się.
Polska jest liderem w europejskiej produkcji karpia. Rocznie z naszych stawów odławianych jest 20 tys. ton karpia konsumpcyjnego i ok. 9 tys. materiału zarybieniowego tego gatunku. Po hodowlanych pietach depczą nam tylko Czesi, Litwini już przestali. Jeżeli chodzi o krajowe rozłożenie produkcji, to lideruje tu sąsiednia Lubelszczyzna z roczną produkcją na poziomie 2 tys. ton, ale tuż za nią z osiągiem od 1,5 do 2 tys. ton karpia jest Podkarpacie. Karp jest w ogóle hodowany w całej Polsce, jak nie przymierzając uprawiana pszenica, którą polska ryba się żywi najchętniej. Karpia mamy pod dostatkiem, a zjadamy go bardzo mało. Hiszpan zjada rocznie 50 kg różnych ryb, co wcale nie jest europejskim rekordem. Statystyczny Polak w ub. roku zjadł 13,1 kg ryb. W tej skonsumowanej palecie najwięcej, bo ponad 2,5 kg stanowił śledź w różnych postaciach, po nim były mintaj, makrela, szprot i daleko po nich karp z osiągiem 0,5 skonsumowanego kilograma. Wg specjalistów, w tym roku zjemy jeszcze mniej, bo tylko 12,5 kg ryb. Czy świątecznym obżarstwem poprawimy pozycje karpia w konsumpcyjnym wachlarzu? Już wiadomo, że nie.
Nawet sprzedawać się boją
W sanitarnej nagonce na wszystko, oberwało się też karpiowi. Poza sieciami handlowymi, przestały go zamawiać hurtownie, a to z tego powodu, że zamknięte są restauracje, nie ma bardzo popularnych w poprzednich latach przedświątecznych spotkań w zakładach pracy, a to był zauważalny rynek zbytu dla hodowców. Dla wielu z nich pozostała sprzedaż bezpośrednia lub w małych zaprzyjaźnionych sklepach. Mieczysław Stec hoduje karpie m.in. w Antoniówce k. Zaklikowa i twierdzi, że po raz pierwszy od przeszło 10. lat, osobiście zaczyna sprzedawać swoje ryby. Sprzedawać i sprawiać, bo to drugie jest znakiem nowych czasów. Zmieniają się kulinarne – ogólnie mówiąc – gusta rodaków i większość kupuje już tusze, filety albo ryby głębiej przetworzone. Przy stawach powstają przetwórnie ryb, co kosztuje i naszych hodowców raczej na to nie będzie stać. Kłopotliwa teraz stała się nawet sama sprzedaż karpia, bo wykruszyli się chętni do tego. Wszyscy boją się kontroli nadgorliwców i mandatów. Lekarz weterynarii wydał specjalny okólnik, z zasadami sprzedaży ryb ze stawów hodowlanych, ale nic w tych przepisach nadzwyczajnego nie ma. Handlujący rybami musi w basenie mieć tyle litrów wody ile kilogramów ryb w nim pływa. Żywego karpia możemy zanieść do domu, ale w worku z wodą. Lekarz zaleca jednak sprzedawanie ryb po uprzednim ich zabiciu, a co do aktu uśmiercenia są odrębne przepisy.
Wszystko to powoduje, że ryby żywe w przedświątecznej sprzedaży nie będą, a nawet już nie są droższe niż rok temu. To trochę wbrew ekonomii, bo tegoroczne odłowy są mniejsze od tych z ub. roku, a zboże, którym ryby są karmione nie potaniało. Kilogram karpia żywego będzie więc kosztował w granicach 13-15 zł. W supermarketach byłby oczywiście tańszy, ale te kierując się dobrostanem zwierząt, a handlu żywą ryba się wycofały. Tusze z karpia w Kauflandzie są po 18 zł/kg. Radzimy sprawdzić o ile w ciągu roku podrożały ryby morskie. Wystarczy zaczepić wzrok na konserwach rybnych, a potem przenieść go na filety ryb odławianych w wodach pozapolskich, a nawet pozakontynentalnych, by przekonać się, że ceny tych ryb poszybowały nawet o 100 proc.
Hodowcy ofiarami fałszywej troski
Karp jest dobry, bo choć został sprowadzony do nas od sąsiadów, to od tysiąclecia jest polski. Do wagi konsumpcyjnej dorasta przez trzy lata. W pierwszym roku życia karmi się drobnym planktonem, w drugim schodzi do dna i wyjada drobny materiał organiczny. W trzecim jest dokarmiany zbożem, by jesienią dać się odłowić i przenieść stawu magazynowego, w którym już tylko drzemie i oddaje ewentualny smak mułu. W przeciwieństwie do ssaków i ptactwa, jest hodowany w komfortowych wręcz warunkach. Jeden karp musi mieć zapewnione od 10 do 15 m kw. dna stawu oraz tyle samo wody mierzonej w metrach sześciennych. I nie jest to przepis do obejścia, bo jeżeli będzie miał mniejszą przestrzeń życiową, to nie będzie przybierał na wadze, a to hodowcy podwójnie się nie opłaci. Na królewską rybę zaczęliśmy jednak patrzeć przez perspektywę gęsi bezpośrednio karmionych, kur stłoczonych w klatkach i milutkich norek zabijanych w Belgii. Trochę dziwne, że nikt nie myśli o kurze, gdy siorbie ciepły rosołek, a duże sklepy zrezygnowały ze sprzedaży karpia pod naciskiem organizacji prozwierzęcych. To co? Karp jest zwierzę, a kura nie?
jc